piątek, 19 kwietnia 2013

1. - Czemu Cesc nie chciał iść z Gerardem na "laski".

Ogólnie to jestem spokojną osobą, zrównoważoną i naprawdę cierpliwą, ale jakimś cudem tym debilom udaje się mnie wkurzyć w ciągu jednej sekundy. To już nie chodzi o to, że po meczu z Mallorcą, udali się na balety i to beze mnie, co ubodło w moją dumę "maskotki drużyny", ale o to, że drą ryja o czwartej nad ranem i nie mają chyba zamiaru przestać.
- Czy was do końca popieściło? - załamałam się, stojąc w progu swojej sypialni i starając się dokładniej zakryć tyłek, koszulką Xaviego, w której spałam. Te dwa ciołki stanęły, z trudem i chwiejąc się jak dwie krzywe wieże w Pizie, odwróciły się do mnie i Gerard z wielkim bananem na twarzy rzekł:
- My się po prostu zajebiście cieszymy z pierwszego hat tricka Czesława, Car. - na koniec tej wypowiedzi poklepał ów Czesława po policzku, żeby mu pomógł.
- A tak właściwie to czemu ty z nami nie byłaś, co? - oburzył się Fabregas, wymierzając we mnie palec wskazujący i mrużąc oczy, które i tak co chwila mu się zamykały. Nie wiedziałam czy mam się śmiać, robić im kompromitujące zdjęcia, by móc ich szantażować, czy może iść spać i uznać, że mi się to śniło. W momencie, w którym odrzekłam, że mnie nie zabrali, Gerard udał się do łazienki, całkiem ładnym zygzakiem, a Fabs w ostatniej chwili zmienił podpórkę z niego na ścianę i uniknął potężnej gleby.
- To niemożliwe! Geri, co ona wygaduje!? - zapiszczał Cesc, ale odpowiedzi na próżno było szukać, bo Pique właśnie ozdabiał nam kibel w łazience. Pokręciłam głową, kazałam Fabsowi iść spać i udałam się z powrotem do łóżka. Kiedy jednak Hiszpan ruszył za mną, uznałam, że coś tu jest nie tak.
- Fabregas, miałeś iść spać. - mruknęłam, zakrywając się cieplutką kołderką.
- No a co robię? - wybełkotał z rozbrajającym uśmiechem, pakując się w miejsce tuż obok mnie. Zdążył biedny tylko buty zdjąć, zanim wylądował twarzą na poduszce. Uniosłam brew do góry i na chwilę zaniemówiłam. Uznałam, że nie ma co się kłócić, bo on raczej już się stąd nie ruszy.
- Tylko łapy przy sobie. - zastrzegłam, odwracając się do niego plecami. Po chwili poczułam jego zimną rękę na swoim biodrze i zostałam ucałowana w szyję.
- Jak sobie życzysz Car. - bąknął. Chyba powinnam zabronić im pić.


Obudziłam się wcześniej, niż przewidywał to mój niedzielny zwyczaj, ale czego mogłam się spodziewać, skoro o siódmej Fabregas kompletnie zapomniał, że nie jest u siebie i rozłożył się niemal na całą szerokość łóżka, zostawiając mi tyle miejsca, że nawet ze swoim chudym tyłkiem nie byłam w stanie długo się na nim gnieździć. Wstałam więc, ze zdziwieniem stwierdziłam, że Pique wiele w łazience nie nabroił i ruszyłam do kuchni. Nastawiłam wodę na kawę, wyjęłam z górnej szafki, która robiła za apteczkę, opakowanie tabletek na ból głowy i zajęłam się robieniem śniadania. Kiedy byłam mniej więcej w połowie robienia tostów, do mieszkania wparował Dani z tym dziwnym czymś na głowie i pożerając w mgnieniu oka tosta, przywitał się.
- O której wróciły nasze gwiazdy? - zapytał, robiąc sobie kawę. Poprawiam się, ja mam anielską cierpliwość, skoro wytrzymuję w domu, w którym każdy piłkarz z Barcelony czuję się jak u siebie. Kiedyś nawet Villa wiedział lepiej gdzie mam herbatę, niż ja sama.
- O czwartej dały koncert, a potem rozeszły się do pokoi. Niekoniecznie swoich, w przypadku Cesca. - mruknęłam, wyjmując kolejną porcję z tostera. Alves usiadł na krześle przy stole i zagwizdał cicho. W odpowiedzi Pique z miną mordercy zdzielił go po głowie z cichym "zamknij się, łeb mi pęka". Nawet nie zauważyłam jak się pojawił. Wcisnęłam mu w ręce kawę i położyłam śniadanie na stole.
 - Car, jaka ty jesteś kochana. - uśmiechnął się i za pomocą swoich wielkich łap posadził mnie sobie na kolanach, aby dać mi buziaka w policzek. Ujmujące. Szkoda, że wczoraj jak nie dali mi spać, nikt mi tego nie powiedział. Po piętnastu minutach posiłku, z mojego pokoju słuchać było jęk. Najpierw niezidentyfikowany, potem mówiący, że jego nadawca błaga o środki przeciwbólowe. Po następnych piętnastu minutach w pomieszczeniu pojawił się Fabregas, wyglądający jak po wojnie. Dani z Gerardem parsknęli śmiechem, bo nawet Pique nie wyglądał tak źle, jak zginający się w pół Fabs.
- Boże, strzeliłem wczoraj trzy bramki i mnie za to każesz? - wyjęczał, siadając z impetem przy stole. Po chwili położył czoło na zimnym blacie.
- Ja nic nie mówię, ale za dwie godziny to ty trening masz. - wzruszył ramionami Dani, wstawiając swój talerz do zlewu. Do wyższego piłkarza ta informacja dotarła, bo zaraz zebrał się do łazienki, ale do drugiego zdecydowanie nie doszła. I znowu muszę ratować mu dupsko, tak jak to było kiedy uciekał od Danielli i pozwoliłam mu się u mnie przechować. W sumie czynsz płacony na trzy nie jest takim złym wynagrodzeniem.
- Fabregas, trening masz zaraz. - potrząsnęłam jego ramieniem i położyłam przed nim tabletki, tuż koło szklanki z wodą.
- Nie rób turbulencji! - poprosił, kompletnie zbijając mnie z tropu. Ale głowę podniósł.


Ku szczęściu wszystkich trening okazał się być lajcikowy, jak to określił Gerard po przekroczeniu progu i wczorajsza gwiazda murawy jakoś dotarła do domu w jednym kawałku.
- Ja więcej nie piję. - zastrzegał, leżąc na kanapie z zimnym okładem na czole, który przygotowałam i głową na moich kolanach.
- Jak to?! Toż zaraz trzeba opijać, że się Pedro dziecko urodziło! - obruszył się Geri, odrywając się od jakiegoś tandetnego filmu, który kazał nam oglądać. Widzicie, życie z dwoma piłkarzami w domu, może nie być do końca takie łatwe, jak się to z początku wydaje.
- Pique, alkoholiku, daj mu spokój na kilka dni. - wstawiłam się za Fabregasem. Nie to, że mnie interesuje ile on ma promili we krwi, ale jakoś żal mi go było. No wiecie, jakby nie patrzeć to się z tymi dwoma głąbami przyjaźnię, a i Barcę kocham całym sercem, to nie chcę żeby coś na boisku im przeszkadzało w skupieniu. Pękająca głowa na przykład.


Do wieczora Cesc był w stanie normalnie funkcjonować, ale na pytanie Pique czy idzie z nim na laski, pokręcił głową tak, że myślałam, że mu się zaraz urwie. To trochę nienormalne bo pierwszy raz od dawna zostałam z nim w domu, wieczorem sama. To nie moja wina, że zawsze gdzieś wychodził, był Gerard czy inna katalońska menda, która na dłuższą chwilę zapomniała, że ma swój dom gdzieś w innym miejscu Barcelony. Zrobiłam nam kolację, którą zjedliśmy omawiając sytuację na mecz z PSG, ustalając grafik obowiązków domowych na najbliższy tydzień i rozmawiając o moich studiach, które praktycznie zaraz miały dobiec końca. Potem zostawiłam go z myciem naczyń, a sama poszłam do salonu, usadowiłam się z kocem na fotelu i poczęłam czytać książkę. Po jakimś czasie wkurzającego mnie łażenia piłkarza po mieszkaniu, wszedł do salonu, rozejrzał się i pomimo co najmniej pięciu wolnych miejsc, wpakował się obok mnie, sprawiając, że fotel niebezpiecznie skrzypnął. Czy on ma jakąś manię? Jak nie wpakuje mi się do łóżka, to na fotel. I pytanie stulecia, jak on się tu w ogóle wcisnął? No pomijając, że miażdży mi właśnie miednicę i zabiera tlen.
- Cesc, ja nic nie chce mówić, ale jak rano nie dawałeś mi spać, tak teraz nie dajesz mi oddychać. - powiedziałam na bezdechu. Hiszpan spojrzał na mnie z przymrużonymi oczami, chyba analizując pierwszą część zdania bardziej, niż drugą.
- Boże! Przecież my ze sobą spaliśmy! - wykrzyczał, robiąc facepalm. Ubrał to w słowa zdecydowanie nie najlepsze, bo po chwili usłyszeliśmy jak gerardowa komórka ląduje na ciemnych panelach naszego przedpokoju. I, o zgrozo, zamiast się tym przejąć Pique wyrzucił z siebie pełne rozczarowania:
- To dlatego nie chciałeś iść ze mną na laski!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz