sobota, 11 maja 2013

Rozdział 4 - Zbyt dużo mojito i poszukiwania koszulki

Pewna flustrująca mnie zagadka, nie dawała mi spać tego ranka. Nawet kiedy skończyłam naukę, pewna, że zaraz zasnę, nie mogłam znaleźć dla siebie miejsca. Chociaż bardzo nie chciałam, to dręczyło mnie to zdanie wypowiedziane przez Valdesa, tamtego dnia w szatni. Co Cesc miał powiedzieć i komu? Czy jeżeli znalazł sobie kogoś, to normalne, że w ostatnim czasie dwa razy wepchnął mi się do łóżka i oświadczył, że ładnie wyglądam? Zajęło mi to cały ranek i dużą część popołudnia, a i tak nie doszłam do niczego sensownego.
- Car, coś się stało? - troskliwie zapytał Gerard, kiedy siedzieliśmy w parku i próbowaliśmy ignorować podejrzliwe spojrzenia turystów. Zawsze ten sam wzrok.
- Cesc kogoś ma, prawda? - wypaliłam, powodując, że niebieskie oczy piłkarza stały się jeszcze większe i kontrastujące z niedźwiedzią brodą, niż zazwyczaj. Na przemian otwierał i zamykał usta, jak łapiąca powietrze ryba.
- Skąd w ogóle ci to przyszło do głowy? - wyrzucił. Wzruszyłam ramionami. Pique milczał. Stał się niewiarygodny cud. Tylko akurat nie chciałam, żeby ta wiecznie ruszająca mu się żuchwa, nagle znieruchomiała. Nie w tej chwili, kiedy jedyne czego pragnę, to dowiedzieć się, czy Fabregas znalazł sobie nową dziewczynę.
- Pojedź z nami do Monachium - poprosił. Czy naprawdę tak trudno odpowiedzieć na moje pytanie? Musi to robić jakimś cholernym obchodem?
- Wiesz, że bym chciała, ale nie zdążę wrócić do Barcelony na czas. - odparłam, wyjmując z torby zimną butelkę Pepsi. Odkręciłam ją ze świstem i zaczęłam opróżniać. Zaschło mi w gardle. I było mi potwornie gorąco. I coraz bardziej się denerwowałam.
- Carmen, ale na Wembley pojedziesz, nie? - ten przenikliwy wzrok, powinien mi coś podpowiadać, ale nic nie przychodziło mi do głowy.
- Taki jesteś pewny, że tam pojedziecie? - zaśmiałam się, żeby rozładować napięcie. Obrońca wypiął dumnie pierś i z szerokim uśmiechem oznajmił, że nie ma innej opcji. A mnie dalej dręczyło wrażenie, że coś niedługo bardzo się zmieni.


Z nimi nie powinno się dużo pić. Wiedziałam to, a mimo to byłam po trzech kieliszkach mojito i ssąc arbuzowego lizaka kłóciłam się z Tello. Podobno po alkoholu zawsze byłam słodka, nawet jak się z kimś awanturowałam. Cristian chyba też tak uznał, bo po pewnym czasie machnął ręką, objął mnie ramieniem i uznał, że idziemy wytańczyć trochę promili, zanim Adriano przyniesie kolejną porcję. Restauracja w której non stop rozbrzmiewały kubańskie rytmy, była naszą ulubioną. Wszyscy wiedzieli, że mogą tu spotkać piłkarzy, ale minęły czasy, kiedy zamiast imprezować podpisywali niezliczoną ilość autografów. Pobujaliśmy się trochę z Tello i zmęczeni wróciliśmy na swoje miejsca.
- Słoneczko, powiedz ty mi, czemu ty z nami już nie chodzisz tak często na imprezy? - zagadnął, siedzący po mojej lewej stronie Gerard.
- Zamknij się Pique, bo zaraz nam ucieknie. - zaśmiał się siedzący po mojej prawicy Cristian i postawił przede mną mojito, które przed chwilą przyniósł Adriano. Nie dali mi zabrać słowa. Jeszcze dwa i to ja wpierdzielę się Fabregasowi do pokoju. Nie to, że kiedyś coś takiego wykonałam. Nie to, że bym chciała. Chociaż w sumie... Carmen, weź ty się, kurwa, ogarnij.


Weszłam do domu i dopiero kiedy zrzuciłam z nóg granatowe koturny, poczułam, że żyję. Po wczorajszych tańcach z piłkarzami kostki pulsowały mi niemiłosiernie. Rzuciłam torbę na fotel i z głośnym westchnięciem opadłam na kanapę. Nogi na pufę, poduszka pod plecy i jestem w niebie. Tello miał kondycję do machania nóżkami, ja jakoś nie specjalnie. Trzymał mnie wczoraj na parkiecie, dopóki nie musiał mnie z niego znosić. A potem taki ci narzeka, że przez pół Barcelony niesie za tobą szpilki. Wstyd Cristian!
- Carmen, nie widziałaś gdzieś mojej koszulki?! Tej białej z napisami?! - usłyszałam wrzask Cesca i moje niebo się skończyło. Czasami czuje się jak ich matka, mimo iż jestem od nich młodsza. Naprawdę.
- Czesiu masz milion takich koszulek! - odkrzyknęłam, nadal uparcie nie otwierając oczu i próbując się zrelaksować. Przyrzekam, że cały ich pobyt w Monachium ja będę spędzała na odpoczynku. Fabregas wpadł do salonu, robiąc potworne zamieszanie. Masując sobie skronie uchyliłam w końcu powieki. I trochę mnie zatkało. Farbegas w pełnym świetle, bez koszulki z wytrenowanym torsem i zarostem wyglądał powalająco. Jak mogłam nie wiedzieć, że trzymam pod dachem takie ciacho?
- Ale wisiała jeszcze wczoraj na suszarce! - oburzył się, przeczesując ręką włosy. Rodriguez, ogarnij się i myśl! Przeanalizowałam szybko co zrobiłam rano z praniem, wstałam i udałam się do czesiowego pokoju.
- Zainwestuj w okularki, kocie. - mruknęłam z uśmiechem, podnosząc ową koszulkę spod jego torby sportowej. Podziękował, z ogromnym uśmiechem na twarzy i cmoknął mnie w policzek.
- Do usług. - rzuciłam cicho, wychodząc z pokoju. Dwadzieścia minut później zostałam w domu sama. I już po chwili zaczęła mi przeszkadzać cisza i samotność.


Usiadłam przed telewizorem z miską karmelowego popcornu na kolanach i z głośnym biciem serca czekałam, aż na ekranie naszego wypasionego telewizora ukażą się reklamy sponsorów LM i usłyszę ten charakterystyczny dźwięk, zapowiadający, że zaraz zacznie się przedstawienie. Miałam na sobie koszulkę Cesca, którą po chwili w akcie zniecierpliwienia zaczęłam miętolić. Od pewnego czasu zakładałam tylko jego koszulki. Od pewnego czasu w ogóle dziwnie się zachowywałam. Jak nazwała to moja mama? Powiedziała, że możliwość opuszczenia przez Fabergasa tego domu i związanie się z kimś, uświadomiło mi, że się w nim zakochałam. Ale jak? Bez fajerwerków? W przyjacielu? Nigdy nie miałam szczęścia do facetów, ale teraz to już w ogóle mnie pokopało. Zakładając, że moja mama ma rację oczywiście.
    Chyba nigdy nie czułam się tak upokorzona, jak w momencie, kiedy moja drużyna straciła cztery bramki, nie strzelając ani jednej i będąc tak rozbitą, że nie potrafili nawet oddać celnych strzałów na bramkę. Przeszła przeze mnie prawdziwa gama emocji. Od złości, przez smutek, aż po upokorzenie. Płakałam, krzyczałam, śmiałam się z bezsilności. Wymieniłam połowę drużyny, sama wymyślałam jakich zmian dokonać i wykonywałam w myślach "listę śmierci". A na koniec i tak jako prawdziwy kibic uznałam, że nie wszystko jeszcze stracone. Jeżeli Barca nie potrafi odrobić takich strat, to nikt nie potrafi. Zapraszamy na Camp Nou Bayernie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz