piątek, 3 maja 2013

3. - Cesc Fabregas i jego tok myślenia po zbyt dużej dawce alkoholu.

- Ciebie do końca popieściło? Wiesz jak się martwiłem? - przywitał mnie Gerard, opierający się o framugę drzwi i oświetlony bladym światłem lampki nocnej z jego pokoju. Widocznie zbudził go głuchy dźwięk moich szpilek, a raczej ich obcasów uderzających o podłogę. Jaki pech! Może bym go przeprosiła, gdyby on nie budził mnie tak średnio raz na tydzień od dwóch lat.
- Dorosła jestem. A poza tym mówiłam, że dziś późno wrócę. - wzruszyłam ramionami, przestępując z nogi na nogę. Byłam zmęczona i miałam ochotę iść już spać.
- Komu ty próbujesz zrobić na złość? - zapytał, pocierając swoją niedźwiedzią brodę.
- Proszę cię, Fabregas może sobie znikać na całe noce, a ja nie? Rozumiem, że mogłeś się martwić ale ja już nie mam 16 lat Geri. Dobranoc. - mruknęłam i weszłam do siebie, zanim jednak zdążyłam zamknąć drzwi do środka wparował następny gad. Aha, chyba myślą, że zoo w pokoju otworzyłam.
- A ja myślę, że jednak jest coś na rzeczy z twoją kusą sukienką, zimną kawą i powrotem o piątej nad ranem! - oznajmił, zakładając ręce. Zdjęłam buty i na spokojnie odłożyłam je do szafy, żeby przypadkiem nimi nie rzucić i nie uszkodzić ich. Wiecie, lubię je, a spokój, którym się odznaczam nie dotyczy godzin tak wczesnych/późnych, jak kto tam woli.
- Przestańcie mi robić za ojców! I nie myśl, że wszystko kręci się wokół ciebie Fabregas! A teraz wyjdź, bo chce się rozebrać. - powiedziałam i wskazałam mu drzwi. Pokręcił głową, ale wyszedł. I chwała mu za to.


Rano było mi cholernie głupio, że tak potraktowałam chłopaków. Miałam wręcz kaca moralnego z tego powodu. Nie poszłam na śniadanie, a z pokoju wyszłam dopiero, kiedy oni zwinęli się na trening. Na zajęciach siedziałam do końca, mimo iż prawie nic z nich nie zapamiętałam. Zamiast obiadu zjadłam kanapkę, którą rano zgarnęłam ze stołu. Nie byłabym w stanie zjeść więcej. Kiedy pojawiłam się wieczorem w mieszkaniu chłopaki siedzieli w salonie. Przemknęłam się po cichu do siebie. Zostawiłam torbę, przebrałam się w krótkie dresowe spodenki i luźną koszulkę. Kilka razy się zawahałam, ale ostatecznie wyszłam z pokoju. Usiadłam przed nimi na stoliku i ze skruszoną miną zaczęłam przepraszać.
- No pewnie, że się nie gniewamy głupku. - rzucił rozradowany Gerard, przytulając mnie i czochrając mi włosy. Cesc pokiwał tylko głową, wgapiając się w plazmę jak w święty obrazek. Mogłam się spodziewać. Coś nie pasowało mi w jego zachowaniu od czasu, kiedy usłyszałam skrawek rozmowy z naszym bramkarzem. Próbuje sobie wmówić, że taka wyrwana z kontekstu kwestia, mogła dotyczyć zupełnie innych rzeczy niż przychodzą mi do głowy, albo że zazwyczaj mieszanie się w sprawy innych, nie mając pełnej wiedzy to bardzo zły pomysł. Miałam jednak głupie wrażenie, że Fabregas po roku wspólnego gotowania, jedzenia, oglądania popołudniami filmów i leczenia jego kaca, którego ma ogromnego, niezależnie od tego ile wypije, po prostu się wyprowadzi. Do jakiejś dziewczyny, którą poznał na meczu, dyskotece, w barze, rozlał na nią kawę, albo ona na niego, albo może wpadli na siebie na ulicy...
- Carmen, od pięciu minut pytam się gdzie jest popcorn maślany. - Pique potrząsnął mną żywo. Spojrzałam na niego, jakby mnie właśnie wybudził z głębokiego snu.
- Druga półka w cargo. - mruknęłam automatycznie. Pokiwał głową i ruszył do kuchni.
- Co dziś oglądamy!? - wrzasnęłam do niego.
- Wciąż ją kocham. - mruknął Cesc pod nosem. No tak Gerard i jego zamiłowanie do romansów. Nie tylko tych w jego życiu, ale też do literatury i filmu.


- Wy bezmózgie dzieci piłki, normalnie zaraz wam tak spiorę te śliczne buźki reklamujące niezliczoną ilość rzeczy, że was własne matki dopiero po testach DNA rozpoznają! - tak, tym razem byłam wkurwiona. Bo tym razem zarwałam pół nocy ucząc się do ostatniej sesji i kiedy tylko zasnęłam, do moich uszu zaczął docierać okropny fałsz jednej z nowych piosenek Maroon 5, którą mogły wydawać tylko określone istoty. Wstałam, przy okazji wyrzucając kołdrę chyba aż pod sam sufit i z mordem w oczach i zamiarach wyszłam na korytarz otwierając drzwi z impetem jakiego nie powstydziłby się Chuck Norris.
- Cii bo ją...No widzisz znowu ją obudziłeś! - oburzył się Fabregas. Czy tylko mi się wydaje, że oni nie powinni tyle pić jako sportowcy?! Kij z tym, że i tak nie pili porządnie od dwóch tygodni.
- Przyrzekam, że jeżeli za dwie sekundy nie znajdziecie się w swoich pokojach i nie zamkniecie się to was zabije. - wysyczałam, przez zaciśnięte zęby.
- Dwie sekundy to bardzo mało, aczkolwiek Messi w takim czasie potrafi posłać zaskakująco zabójczą piłkę. - Pique rozpoczął swoje rozważania. Zacisnęłam mocno pięści. Byłam głodna, mimo iż pożarłam tone jedzenia, niewyspana, obolała od niewygodnych pozycji i zmęczona.
- Jeżeli nie zdam tej sesji to przyrzekam, do końca życia będziesz mi za to płacił chodząca encyklopedio sportowa! - warknęłam i zatrzaskując za sobą drzwi wpadłam ponownie pod kołdrę.
- Sąsiadów obudzisz! - krzyknął Gerard. Nałożyłam na głowę poduszkę i liczyłam, że zmęczenie pozwoli mi zasnąć, nie słuchając ich już więcej. Jakże się myliłam! Tyle meczy obstawiałam bezbłędnie, a tego nie potrafiłam. Czując jak Cesc wpieprza mi się pod kołdrę, przeklęłam go na czym świat stoi. Chwile leżałam spokojnie, ale kiedy piłkarz zaczął się wiercić i ja poczułam się niekomfortowo.
- Do jasnej cholery pójdziesz ty spać do siebie?! A jak nie, to się chociaż łaskawie przestań wiercić! - uniosłam się. Ku mojemu zdziwieniu Fabregas wcale nie spał, a miał szeroko otwarte oczy. Lunatykuje ta bestia, czy co?
- Śliczna jesteś w tym świetle. - oznajmił mi. No proszę was.
- A ty pijany tej nocy. Zamknij się i idź spać. - odparłam i ponownie odwróciłam się do niego plecami.
- A mogę się przytulić? - zapytał niczym mały chłopczyk, który nie może w nocy spać bez mamy. To nadmiar nauki, czy on naprawdę ma coś niebywałego z głową po alkoholu? Westchnęłam przeciągle i mruknęłam coś na kształt "ta". Hiszpan więc ochoczo przytulił się do moich pleców i muszę przyznać, że pomimo iż trochę zalatywało od niego klubem, to było to całkiem przyjemne przytulanie się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz