wtorek, 11 czerwca 2013

Rozdział 7 - O tym, że szczęście mamy czasami na wyciągnięcie ręki...

Tego wieczora na długo pozostaliśmy w szatni, milczeliśmy, chłopaki winili samych siebie, a ja dodawałam im otuchy, mówiąc, że każdy prawdziwy kibic nadal z nimi będzie, bo to o nich właśnie najbardziej martwili się piłkarze. Sądzili, że zawiedli ich jak nigdy. Do domu wróciliśmy grubo po drugiej w nocy. Ucałowałam Gerarda w jego łysą głowę i jeszcze raz zapewniłam, że jego samobój, chociaż nie pomógł, nie zdecydował o niczym i mógł się przydarzyć każdemu. Zaaplikowałam sobie długi, ciepły prysznic, by zmyć z siebie trud tego dnia. Potem owinęłam się ręcznikiem i udałam przez ciemny korytarz do swojego pokoju. Z mokrych włosów, ściekały mi kropelki wody, głucho lądując na panelach. Kiedy gdzieś pod kołdrą, szukałam swojej piżamy, usłyszałam skrzypnięcie drzwi, oznajmujące, że ktoś je otworzył. Odwróciłam się i ujrzałam Cesca.
- Kocham cię. - oznajmił. Rozchyliłam usta, patrząc na niego wzorkiem kogoś, kto sam już nie wie co jest rzeczywistością, a co tylko snem, lub wybrykiem jego wyobraźni. I tak właśnie się w tym momencie czułam. Jak ktoś wyrwany z rzeczywistości.
- Kocham cię, Carmen. - powtórzył, powoli podchodząc do mnie. Zatrzymał się, kiedy dzieliły nas już tylko centymetry. W pokoju paliły się tylko niewielkie lampki na oknie, ale widziałam jak ich światło odbija się w jego ciemnych, wpatrujących się we mnie oczach. Nagle wszystko stało się dla mnie jasne. Zarówno zachowanie piłkarza, jak i moje, którego nie byłam w stanie pojąć.
- Powtórz. - poprosiłam, zaskakująco dla mnie, drżącym głosem, który ledwo wydobył się z mojego gardła. Dlaej bowiem nie wierzyłam, że to właśnie chciał powiedzieć.
- Kocham cię. - wyszeptał po raz trzeci i nie czekając na moją reakcję musnął moje wargi, by po chwili zaskoczyć mnie namiętnym pocałunkiem. Kiedy się ode mnie odsunął ujrzał mój szeroki uśmiech i chyba również wypieki na policzkach. Byłam autentycznie szczęśliwa z takiego obrotu sytuacji. Po chwili tradycyjnie Cesc wpakował mi się pod kołdrę i zasnęliśmy objęci, by od następnego dnia zacząć na nowo naszą historię.


THE END

niedziela, 26 maja 2013

Rozdział 6 - Nerwy, słowotok i rozpacz.

Z jednej strony ten dzień nadszedł zbyt szybko, z drugiej czas wlókł się niemiłosiernie. Od rana cała nasza trójka chodziła jak sieroty z prawdziwego zdarzenia. Nie spałam pół nocy, a kiedy tylko do mojego pokoju wpadły pierwsze promienie słońca, poderwałam się i zaczęłam szukać sobie zajęcia. Wysprzątałam cały pokój, starając się jednocześnie nie być zbyt głośno, żeby nie pobudzić chłopaków. Próbowałam właśnie artystycznie poukładać książki na swoim regale, kiedy w drzwiach pojawił się Fabregas z kompletnym rozpiździelem na głowie, kilkudniowym zaroście, który już dwa dni temu przestał mi się podobać i w piżamie, którą stanowiła czarna koszulka i jakieś krótkie spodenki.
- "Królestwo spokoju" oprzyj o ten stosik na trzeciej półce. - mruknął. Zmarszczyłam brwi, a kiedy zorientował się, że kompletnie nie zrozumiałam jego wizji podszedł, odebrał ode mnie książkę Ketchuma i postawił ją w upatrzonym przez siebie miejscu. Pokiwałam głową. Wszystko wyglądało nieźle, ale z chęcią wyrzuciłabym znów te wszystkie książki i zaczęła je układać od początku, byle tylko mieć co ze sobą zrobić.
- Kawy? - zapytał Hiszpan. Odparłam, że chętnie, po czym udaliśmy się do kuchni. Usiadłam przy stole, gdzie czekało już gotowe śniadanie. Jajecznica, którą Pique musiał przed chwilą wykonać, była tak gorąca, że parowała. Cesc podszedł do ekspresu, który sprawiła nam jego mama, twierdząc, że nikt z nas nie potrafi wykonać prawdziwej kawy. No cóż.
- Nie przejmuj się tak, proszę cię. - niemal błagalnym tonem poprosił, patrząc mi głęboko w oczy. Widziałam w nich bezsilność, która absolutnie mi się nie podobała. Jedyne na co miałam ochotę to podejść, przytulić się i upewnić nas, że wszystko czego dziś pragniemy, musi się spełnić.
- Kurwa! - zamiast tego "przykleiłam się" do krzesła, a po chwili z takim oto przekleństwem na ustach, do pomieszczenia wszedł Gerard, potykając się o próg. Ze zgoloną głową i tradycyjną, niedźwiedzią brodą wyglądał jak idiota. Zupełnie jakby wszelkie włosy z głowy znalazły się na jego brodzie.


Fabregas od śniadania biegał po domu, w poszukiwaniu swojej treningowej koszulki, Pique odkąd go rano zobaczyłam o wszystko się tylko potykał, a mi od czasu mycia naczyń po śniadaniu wszystko wypadało z rąk. Pilot, który rozpadł się na kawałki, zeszyt czy mp3 jakoś to przetrwały, ale trzy talerze zakończyły tego dnia swój krótki żywot na podłodze, w milionach kawałków. Kiedy na cztery godziny przed meczem zebraliśmy się w salonie dom wyglądał jak po przejściu tornada. Boże, czy ja kiedykolwiek przejmowałam się czymś bardziej niż tym meczem? I czemu to w ogóle robię? Świat się nie skończy, nikt nie umrze, po prostu przegramy, a tego doświadczaliśmy wielokrotnie, bo taki jest sport i trzeba to zrozumieć.
- Trzeba się wziąć w garść! - oświadczyłam hardo. I miałam zamiar przekazać to wszystkim w tej drużynie. Już, teraz, zaraz. Dlatego też kazałam się zawieść natychmiast na Camp Nou. Cesc zaoferował, że on pojedzie.


Powinni mnie z tej ławki wyrzucić. Ja bym siebie wyrzuciła z hukiem. Dziś nie patrzyłam na to, czy ktoś uzna, że jestem nienormalna, zakaże mi tu więcej siadać, czy uzna za niebezpieczną dla otoczenia. Dziś paplałam przez pierwsze czterdzieści pięć minut jak najęta. Buzia mi się nie zamykała, a słowa wypadały z niej z zawrotną prędkością. Tello uznał, że mam słowotok i to taki z prawdziwego zdarzenia. Ale ja nie miałam nawet zamiaru nad tym panować. To co widziałam na boisku mnie bolało i musiałam w jakiś sposób wyładować napięcie, które sprawiało, że trzęsłam się z nerwów. Jeszcze w szatni z Fabregasem, którego chyba zaraziłam nadzieją, motywowaliśmy wszystkich do dalszej pracy. W naszych oczach nic nie było wtedy stracone, chociaż zdrowy rozsądek ponownie podpowiadał, że kończymy w tym sezonie przygodę z Ligą Mistrzów. Kiedy padła pierwsza bramka dla Bayernu tego wieczora, umilkłam. Na ławce było cicho jak makiem zasiał, podczas gdy niedaleko Niemcy świętowali. Dotknęłam herbu Barcelony na swojej koszulce, ponownie tej Fabregasa i rozpłakałam się jak małe dziecko. Zupełnie tak, jak w zeszłym roku po porażce z Chelsea. Leo siedzący obok nie był w stanie mnie pocieszyć, sam siedział jak zaczarowany. Nie odezwał się słowem od czasu kiedy usłyszał, że nie zagra nawet tych obiecanych 45 minut. Oparłam w końcu głowę na jego ramieniu i głosem, pełnym nadziei, że zaprzeczy powiedziałam:
- Leoś przegramy, prawda?
- Jak nic. – rzucił, tak pełnym pustki głosem, jakim przez te wszystkie lata znajomości z nim, nigdy nie słyszałam. Nie lubię przegrywać. Naprawdę nie lubię przegrywać. Gol Thomasa i samobój Pique, pamiętam jak przez mgłę. Siedziałam wtedy w ramionach bezsilnego Xaviego i próbowałam przyśpieszyć czas. Widziałam zrezygnowanie na twarzach swoich ulubieńców, słyszałam przekleństwa, wydobywające się z ust Hernandeza, który zawsze traktował mnie jak młodszą siostrę. Ten wieczór na długo pozostanie drzazgą w moim sercu.

sobota, 18 maja 2013

Rozdział 5 - O prawdziwym katakliźmie na treningach w Barcelonie

- Co wy macie z tymi zakładami? Nie możecie się o pieniądze, albo nie wiem, flaszkę założyć? Ty zgoliłeś głowę, Dani przefarbował łeb na łyso, zaraz Fabregas zapuści włosy do ramion, jak wejdziecie do finału! - oburzyłam się widząc łysy łeb swojego przyjaciela. Tego dnia wkurzało mnie ewidentnie wszystko, łącznie ze świecącą mi przed nosem łepetyną Pique. Debile! I wieczne dzieci, których trzeba pilnować, żeby sobie czegoś nie zrobiły! Nawet do fryzjera mam z nimi chodzić?
- To nam raczej nie grozi. - mruknął z kanapy Cesc. No przypominając sobie tą rzeź z Alianz Areny, to Czesiu wyjątkowo ma absolutną rację.Gerard, który się z nami widocznie nie zgadzał, prychnął zniesmaczony.
- Może trenować trzeba było, a nie do fryzjera łazić? Mam wrażenie, że z włosami ci i waleczności zabrakło. Nie patrz tak na mnie. Widziałam twój wzrok po pierwszym golu! To był ten, który prezentujesz jak przegrywacie trzy do zera, wszystkie zmiany wykorzystane, a poprawy brak i jest osiemdziesiąta któraś tam minuta! Tak się kurwa Gerard nie gra! - oświadczyłam na zakończenie i wraz ze swoją już zimną kawą weszłam do kuchni, by coś z tym fantem zrobić. Po chwili usłyszałam Gerardowe "przechodzi fazę złości". Zabrzmiało to całkiem obojętnie. Czyżby się przyzwyczaił?


- Kurwa! No ja pierdole! - aha. Daniemu wyłączył się mechanizm cenzurujący! Musicie bowiem wiedzieć, że piłkarze to z reguły dobre dzieci, ale jak im się czasami taki mechanizm wyłączy, to trzeba by wszystko wypikać, nie mówiąc już o meczach.
- Pojebało cię Villa?! - dalej słychać wrzask Alvesa, leżącego na ziemi i trzymającego się za nos. Jesteśmy na treningu pragnę zauważyć. I już są pierwsze straty w ludziach. David ze zdecydowanie zbyt bliskiej odległości od obrońcy chciał bowiem posłać prawdziwą rakietę do bramki Pinto, ale niestety owa rakieta napotkała przeszkodę. A tą przeszkodą była twarz Brazylijczyka. Krwawiący obecnie nos, jeżeli chcemy się już zagłębić w szczegóły.
- No to gdzie, kurwa, stoisz?! - odparł El Guaje, podchodząc do kolegi i podając mu rękę, aby pomóc mu wstać. Nie muszę chyba wspominać, że mina Vilanovy była jednoznaczna i mówiła mniej więcej "Boże kochany, dlaczego mnie tak karzesz pracą z tymi bezmózgimi istotami? A ludzie się dziwią, że Pep musiał rok odpoczywać po takim katakliźmie".
- W obronie tumanie! Tyle lat piłkę kopiesz, a dalej pozycji nie rozróżniasz?! - wymachiwał rękoma Dani. Muszę przyznać, że ich treningi to dość komiczne wydarzenia.
- Peace and love, dzióbeczki! - oświadczył Alexis, uwieszając się im na ramionach.
- Ej, ej! Ja bardzo tolerancyjny jestem! Znoszę głupotę Torresa, jak mnie z nim do jednego pokoju na zgrupowaniu przydzielają, znoszę brak gry, nawet tego tu tumana znoszę! Nie mam nic do osób innej orientacji! Ale łapy ode mnie precz! - zawył Villa. Niektórym potrafi się też włączyć głupota. Z reguły to im wszystkim potrafi się włączyć głupota. Dlatego nie jeżdżę z nimi na mecze, gdzie niezbędny jest pobyt w hotelu. Raz Gerard zabrał mnie na dwutygodniowe zgrupowanie reprezentacji. Przy tym co oni tam robili to Sodoma i Gomorra to jest nic. Nie wiem jakim cudem tamten ośrodek jeszcze stoi na swoim miejscu. Jakim cudem, on w ogóle stoi po dziś dzień!
- Spokojnie Davidku, ja przecież w pełni babiarzem jestem! - uniósł ręce Sanchez.
- O! W końcu się przyznał. - zaśmiał się Pedro i pokazał swoje uzębienie. Czylijczyk chyba chciał mu odpowiedzieć, ale wrzask Tito im przerwał.


- Gdzie Villa? Potrzebuje go! - oświadczył mi nad uchem Adriano, który trenować dziś nie musiał. Jakby to wytłumaczyć...
- Zapierdala karne kółka, za cyrki na treningu. Dani i Alexis też. - uśmiechnęłam się najpiękniej jak potrafiłam. Przez chwilę mina mężczyzny wyrażała totalne zdezorientowanie. No tak, jeżeli opuściłeś choć jeden trening, to ominęło cię znacznie więcej niż możesz sobie wyobrazić.
- Miło.- oznajmił w końcu piłkarz i wzruszając ramionami dosiadł się do mnie. Muszę przyznać, że siedzenie sobie przy końcu murawy i obserwowanie treningu w tym ciepłym, wiosennym słoneczku było całkiem przyjemnym zajęciem. Panowie sobie grali, ci co mieli, biegali swoje karne kółeczka, a ja siedziałam i nawet zimną lemoniadę od Adiego dostałam! Żyć nie umierać! No może jeszcze jakiś leżaczek by się przydał, bo trybun brak, a ławka trenerska jest w cieniu. Za czasów Pepa bywały treningi gdzie każdy, co do jednego zapierdzielał karne kółka, do momentu aż nie padł pyskiem na murawę i nie byli go w stanie ruszyć równie zmęczeni koledzy. Z czasem jednak Guardiola doszedł do wniosku, że ich nieszkodliwej w gruncie rzeczy głupoty, po prostu nie da się już nijak oduczyć. Od tego momentu panowie karne kółeczka biegają tylko za spore spóźnienie i kiedy Tito naprawdę zaczyna brakować cierpliwości.
- Villa jak matkę kocham, zaraz tak ci przyłożę, że będziesz zęby zbierał z murawy! - wywrzeszczał Alves na całe boisko. Tak, znów oberwał od Davida. Znów nieumyślnie, kiedy ten wykopywał piłkę do kolegów. Trener Blaugrany popatrzył na piłkarzy, machnął ręką i dosiadł się do nas, zabierając ostatnią butelkę lemoniady. Czyli trening skończony.


Tego, w jak potężną konsternację zapadłam, kiedy po przekroczeniu progu mojego mieszkania zobaczyłam wynoszących pudła współlokatorów, chyba nie da się ni jak popisać. Po prostu zatrzymałam się w drzwiach, dalej trzymając rękę na klamce i z rozdziawioną buzią wpatrywałam się w te cholerne pudła. Czyli jednak moje przypuszczenia się sprawdziły! Fabregas się wyprowadza!
- Cesc, dlaczego mi to robisz?! - nie kontrolowałam tego. To zdanie, które niemal wypiszczałam, samo, bez mojej zgody wypłynęło mi z ust. I wtedy to ich zamurowało. Spojrzeli po sobie zdziwieni, a potem Cesc odłożył to co miał w rękach na ziemię i podszedł do mnie.
- Car, co ty wygadujesz? - zapytał zdziwiony, łapiąc mnie za ramiona i ściągając brwi. Poczułam, że muszę go zatrzymać. Po prostu muszę! Nie pozwolę mu ot tak, nas zostawić. Mnie zostawić! O nie, nie ma mowy Fabs. Zapomnij!
- Czemu się wyprowadzasz?! - ponownie zapiszczałam. Chyba muszę poćwiczyć barwę głosu, kiedy jestem zrozpaczona. Pisk nie jest najprzyjemniejszy.
- Co robię? - otworzył szerzej oczy, a Pique stojący z tyłu nagle zaniósł się tak szaleńczym śmiechem, jakiego dawno u niego nie słyszałam. Musiał aż usiąść na podłodze, trzymając się za brzuch, a wolną ręką wskazywał na mnie w geście mówiącym, że właśnie palnęłam coś nie zywkle nieodpowiedniego.
- Carmen, to tylko moje stare, niepotrzebne rzeczy. Nigdzie się nie wyprowadzam. - oświadczył ze spokojem Czesław, ale widziałam w jego oczach rozbawienie. No to się wpierdoliłaś, Carmen Rodriguez. Po uszy, można powiedzieć. Spuściłam wzrok i przeprosiłam za scenę, którą odstawiłam. Gerard dalej leżał na podłodze, pragnę zauważyć. Drugi z piłkarzy za to stwierdził, że nie ma sprawy i zanim wyszedł z pudłem, pocałował mnie delikatnie w policzek.
- Ktoś tu się zabuuuuujał. - zaśpiewał mi Pique do ucha, idąc w ślady przyjaciela, chwilę potem. Tylko ja uważam, że jestem skończoną idiotką?

sobota, 11 maja 2013

Rozdział 4 - Zbyt dużo mojito i poszukiwania koszulki

Pewna flustrująca mnie zagadka, nie dawała mi spać tego ranka. Nawet kiedy skończyłam naukę, pewna, że zaraz zasnę, nie mogłam znaleźć dla siebie miejsca. Chociaż bardzo nie chciałam, to dręczyło mnie to zdanie wypowiedziane przez Valdesa, tamtego dnia w szatni. Co Cesc miał powiedzieć i komu? Czy jeżeli znalazł sobie kogoś, to normalne, że w ostatnim czasie dwa razy wepchnął mi się do łóżka i oświadczył, że ładnie wyglądam? Zajęło mi to cały ranek i dużą część popołudnia, a i tak nie doszłam do niczego sensownego.
- Car, coś się stało? - troskliwie zapytał Gerard, kiedy siedzieliśmy w parku i próbowaliśmy ignorować podejrzliwe spojrzenia turystów. Zawsze ten sam wzrok.
- Cesc kogoś ma, prawda? - wypaliłam, powodując, że niebieskie oczy piłkarza stały się jeszcze większe i kontrastujące z niedźwiedzią brodą, niż zazwyczaj. Na przemian otwierał i zamykał usta, jak łapiąca powietrze ryba.
- Skąd w ogóle ci to przyszło do głowy? - wyrzucił. Wzruszyłam ramionami. Pique milczał. Stał się niewiarygodny cud. Tylko akurat nie chciałam, żeby ta wiecznie ruszająca mu się żuchwa, nagle znieruchomiała. Nie w tej chwili, kiedy jedyne czego pragnę, to dowiedzieć się, czy Fabregas znalazł sobie nową dziewczynę.
- Pojedź z nami do Monachium - poprosił. Czy naprawdę tak trudno odpowiedzieć na moje pytanie? Musi to robić jakimś cholernym obchodem?
- Wiesz, że bym chciała, ale nie zdążę wrócić do Barcelony na czas. - odparłam, wyjmując z torby zimną butelkę Pepsi. Odkręciłam ją ze świstem i zaczęłam opróżniać. Zaschło mi w gardle. I było mi potwornie gorąco. I coraz bardziej się denerwowałam.
- Carmen, ale na Wembley pojedziesz, nie? - ten przenikliwy wzrok, powinien mi coś podpowiadać, ale nic nie przychodziło mi do głowy.
- Taki jesteś pewny, że tam pojedziecie? - zaśmiałam się, żeby rozładować napięcie. Obrońca wypiął dumnie pierś i z szerokim uśmiechem oznajmił, że nie ma innej opcji. A mnie dalej dręczyło wrażenie, że coś niedługo bardzo się zmieni.


Z nimi nie powinno się dużo pić. Wiedziałam to, a mimo to byłam po trzech kieliszkach mojito i ssąc arbuzowego lizaka kłóciłam się z Tello. Podobno po alkoholu zawsze byłam słodka, nawet jak się z kimś awanturowałam. Cristian chyba też tak uznał, bo po pewnym czasie machnął ręką, objął mnie ramieniem i uznał, że idziemy wytańczyć trochę promili, zanim Adriano przyniesie kolejną porcję. Restauracja w której non stop rozbrzmiewały kubańskie rytmy, była naszą ulubioną. Wszyscy wiedzieli, że mogą tu spotkać piłkarzy, ale minęły czasy, kiedy zamiast imprezować podpisywali niezliczoną ilość autografów. Pobujaliśmy się trochę z Tello i zmęczeni wróciliśmy na swoje miejsca.
- Słoneczko, powiedz ty mi, czemu ty z nami już nie chodzisz tak często na imprezy? - zagadnął, siedzący po mojej lewej stronie Gerard.
- Zamknij się Pique, bo zaraz nam ucieknie. - zaśmiał się siedzący po mojej prawicy Cristian i postawił przede mną mojito, które przed chwilą przyniósł Adriano. Nie dali mi zabrać słowa. Jeszcze dwa i to ja wpierdzielę się Fabregasowi do pokoju. Nie to, że kiedyś coś takiego wykonałam. Nie to, że bym chciała. Chociaż w sumie... Carmen, weź ty się, kurwa, ogarnij.


Weszłam do domu i dopiero kiedy zrzuciłam z nóg granatowe koturny, poczułam, że żyję. Po wczorajszych tańcach z piłkarzami kostki pulsowały mi niemiłosiernie. Rzuciłam torbę na fotel i z głośnym westchnięciem opadłam na kanapę. Nogi na pufę, poduszka pod plecy i jestem w niebie. Tello miał kondycję do machania nóżkami, ja jakoś nie specjalnie. Trzymał mnie wczoraj na parkiecie, dopóki nie musiał mnie z niego znosić. A potem taki ci narzeka, że przez pół Barcelony niesie za tobą szpilki. Wstyd Cristian!
- Carmen, nie widziałaś gdzieś mojej koszulki?! Tej białej z napisami?! - usłyszałam wrzask Cesca i moje niebo się skończyło. Czasami czuje się jak ich matka, mimo iż jestem od nich młodsza. Naprawdę.
- Czesiu masz milion takich koszulek! - odkrzyknęłam, nadal uparcie nie otwierając oczu i próbując się zrelaksować. Przyrzekam, że cały ich pobyt w Monachium ja będę spędzała na odpoczynku. Fabregas wpadł do salonu, robiąc potworne zamieszanie. Masując sobie skronie uchyliłam w końcu powieki. I trochę mnie zatkało. Farbegas w pełnym świetle, bez koszulki z wytrenowanym torsem i zarostem wyglądał powalająco. Jak mogłam nie wiedzieć, że trzymam pod dachem takie ciacho?
- Ale wisiała jeszcze wczoraj na suszarce! - oburzył się, przeczesując ręką włosy. Rodriguez, ogarnij się i myśl! Przeanalizowałam szybko co zrobiłam rano z praniem, wstałam i udałam się do czesiowego pokoju.
- Zainwestuj w okularki, kocie. - mruknęłam z uśmiechem, podnosząc ową koszulkę spod jego torby sportowej. Podziękował, z ogromnym uśmiechem na twarzy i cmoknął mnie w policzek.
- Do usług. - rzuciłam cicho, wychodząc z pokoju. Dwadzieścia minut później zostałam w domu sama. I już po chwili zaczęła mi przeszkadzać cisza i samotność.


Usiadłam przed telewizorem z miską karmelowego popcornu na kolanach i z głośnym biciem serca czekałam, aż na ekranie naszego wypasionego telewizora ukażą się reklamy sponsorów LM i usłyszę ten charakterystyczny dźwięk, zapowiadający, że zaraz zacznie się przedstawienie. Miałam na sobie koszulkę Cesca, którą po chwili w akcie zniecierpliwienia zaczęłam miętolić. Od pewnego czasu zakładałam tylko jego koszulki. Od pewnego czasu w ogóle dziwnie się zachowywałam. Jak nazwała to moja mama? Powiedziała, że możliwość opuszczenia przez Fabergasa tego domu i związanie się z kimś, uświadomiło mi, że się w nim zakochałam. Ale jak? Bez fajerwerków? W przyjacielu? Nigdy nie miałam szczęścia do facetów, ale teraz to już w ogóle mnie pokopało. Zakładając, że moja mama ma rację oczywiście.
    Chyba nigdy nie czułam się tak upokorzona, jak w momencie, kiedy moja drużyna straciła cztery bramki, nie strzelając ani jednej i będąc tak rozbitą, że nie potrafili nawet oddać celnych strzałów na bramkę. Przeszła przeze mnie prawdziwa gama emocji. Od złości, przez smutek, aż po upokorzenie. Płakałam, krzyczałam, śmiałam się z bezsilności. Wymieniłam połowę drużyny, sama wymyślałam jakich zmian dokonać i wykonywałam w myślach "listę śmierci". A na koniec i tak jako prawdziwy kibic uznałam, że nie wszystko jeszcze stracone. Jeżeli Barca nie potrafi odrobić takich strat, to nikt nie potrafi. Zapraszamy na Camp Nou Bayernie.

piątek, 3 maja 2013

3. - Cesc Fabregas i jego tok myślenia po zbyt dużej dawce alkoholu.

- Ciebie do końca popieściło? Wiesz jak się martwiłem? - przywitał mnie Gerard, opierający się o framugę drzwi i oświetlony bladym światłem lampki nocnej z jego pokoju. Widocznie zbudził go głuchy dźwięk moich szpilek, a raczej ich obcasów uderzających o podłogę. Jaki pech! Może bym go przeprosiła, gdyby on nie budził mnie tak średnio raz na tydzień od dwóch lat.
- Dorosła jestem. A poza tym mówiłam, że dziś późno wrócę. - wzruszyłam ramionami, przestępując z nogi na nogę. Byłam zmęczona i miałam ochotę iść już spać.
- Komu ty próbujesz zrobić na złość? - zapytał, pocierając swoją niedźwiedzią brodę.
- Proszę cię, Fabregas może sobie znikać na całe noce, a ja nie? Rozumiem, że mogłeś się martwić ale ja już nie mam 16 lat Geri. Dobranoc. - mruknęłam i weszłam do siebie, zanim jednak zdążyłam zamknąć drzwi do środka wparował następny gad. Aha, chyba myślą, że zoo w pokoju otworzyłam.
- A ja myślę, że jednak jest coś na rzeczy z twoją kusą sukienką, zimną kawą i powrotem o piątej nad ranem! - oznajmił, zakładając ręce. Zdjęłam buty i na spokojnie odłożyłam je do szafy, żeby przypadkiem nimi nie rzucić i nie uszkodzić ich. Wiecie, lubię je, a spokój, którym się odznaczam nie dotyczy godzin tak wczesnych/późnych, jak kto tam woli.
- Przestańcie mi robić za ojców! I nie myśl, że wszystko kręci się wokół ciebie Fabregas! A teraz wyjdź, bo chce się rozebrać. - powiedziałam i wskazałam mu drzwi. Pokręcił głową, ale wyszedł. I chwała mu za to.


Rano było mi cholernie głupio, że tak potraktowałam chłopaków. Miałam wręcz kaca moralnego z tego powodu. Nie poszłam na śniadanie, a z pokoju wyszłam dopiero, kiedy oni zwinęli się na trening. Na zajęciach siedziałam do końca, mimo iż prawie nic z nich nie zapamiętałam. Zamiast obiadu zjadłam kanapkę, którą rano zgarnęłam ze stołu. Nie byłabym w stanie zjeść więcej. Kiedy pojawiłam się wieczorem w mieszkaniu chłopaki siedzieli w salonie. Przemknęłam się po cichu do siebie. Zostawiłam torbę, przebrałam się w krótkie dresowe spodenki i luźną koszulkę. Kilka razy się zawahałam, ale ostatecznie wyszłam z pokoju. Usiadłam przed nimi na stoliku i ze skruszoną miną zaczęłam przepraszać.
- No pewnie, że się nie gniewamy głupku. - rzucił rozradowany Gerard, przytulając mnie i czochrając mi włosy. Cesc pokiwał tylko głową, wgapiając się w plazmę jak w święty obrazek. Mogłam się spodziewać. Coś nie pasowało mi w jego zachowaniu od czasu, kiedy usłyszałam skrawek rozmowy z naszym bramkarzem. Próbuje sobie wmówić, że taka wyrwana z kontekstu kwestia, mogła dotyczyć zupełnie innych rzeczy niż przychodzą mi do głowy, albo że zazwyczaj mieszanie się w sprawy innych, nie mając pełnej wiedzy to bardzo zły pomysł. Miałam jednak głupie wrażenie, że Fabregas po roku wspólnego gotowania, jedzenia, oglądania popołudniami filmów i leczenia jego kaca, którego ma ogromnego, niezależnie od tego ile wypije, po prostu się wyprowadzi. Do jakiejś dziewczyny, którą poznał na meczu, dyskotece, w barze, rozlał na nią kawę, albo ona na niego, albo może wpadli na siebie na ulicy...
- Carmen, od pięciu minut pytam się gdzie jest popcorn maślany. - Pique potrząsnął mną żywo. Spojrzałam na niego, jakby mnie właśnie wybudził z głębokiego snu.
- Druga półka w cargo. - mruknęłam automatycznie. Pokiwał głową i ruszył do kuchni.
- Co dziś oglądamy!? - wrzasnęłam do niego.
- Wciąż ją kocham. - mruknął Cesc pod nosem. No tak Gerard i jego zamiłowanie do romansów. Nie tylko tych w jego życiu, ale też do literatury i filmu.


- Wy bezmózgie dzieci piłki, normalnie zaraz wam tak spiorę te śliczne buźki reklamujące niezliczoną ilość rzeczy, że was własne matki dopiero po testach DNA rozpoznają! - tak, tym razem byłam wkurwiona. Bo tym razem zarwałam pół nocy ucząc się do ostatniej sesji i kiedy tylko zasnęłam, do moich uszu zaczął docierać okropny fałsz jednej z nowych piosenek Maroon 5, którą mogły wydawać tylko określone istoty. Wstałam, przy okazji wyrzucając kołdrę chyba aż pod sam sufit i z mordem w oczach i zamiarach wyszłam na korytarz otwierając drzwi z impetem jakiego nie powstydziłby się Chuck Norris.
- Cii bo ją...No widzisz znowu ją obudziłeś! - oburzył się Fabregas. Czy tylko mi się wydaje, że oni nie powinni tyle pić jako sportowcy?! Kij z tym, że i tak nie pili porządnie od dwóch tygodni.
- Przyrzekam, że jeżeli za dwie sekundy nie znajdziecie się w swoich pokojach i nie zamkniecie się to was zabije. - wysyczałam, przez zaciśnięte zęby.
- Dwie sekundy to bardzo mało, aczkolwiek Messi w takim czasie potrafi posłać zaskakująco zabójczą piłkę. - Pique rozpoczął swoje rozważania. Zacisnęłam mocno pięści. Byłam głodna, mimo iż pożarłam tone jedzenia, niewyspana, obolała od niewygodnych pozycji i zmęczona.
- Jeżeli nie zdam tej sesji to przyrzekam, do końca życia będziesz mi za to płacił chodząca encyklopedio sportowa! - warknęłam i zatrzaskując za sobą drzwi wpadłam ponownie pod kołdrę.
- Sąsiadów obudzisz! - krzyknął Gerard. Nałożyłam na głowę poduszkę i liczyłam, że zmęczenie pozwoli mi zasnąć, nie słuchając ich już więcej. Jakże się myliłam! Tyle meczy obstawiałam bezbłędnie, a tego nie potrafiłam. Czując jak Cesc wpieprza mi się pod kołdrę, przeklęłam go na czym świat stoi. Chwile leżałam spokojnie, ale kiedy piłkarz zaczął się wiercić i ja poczułam się niekomfortowo.
- Do jasnej cholery pójdziesz ty spać do siebie?! A jak nie, to się chociaż łaskawie przestań wiercić! - uniosłam się. Ku mojemu zdziwieniu Fabregas wcale nie spał, a miał szeroko otwarte oczy. Lunatykuje ta bestia, czy co?
- Śliczna jesteś w tym świetle. - oznajmił mi. No proszę was.
- A ty pijany tej nocy. Zamknij się i idź spać. - odparłam i ponownie odwróciłam się do niego plecami.
- A mogę się przytulić? - zapytał niczym mały chłopczyk, który nie może w nocy spać bez mamy. To nadmiar nauki, czy on naprawdę ma coś niebywałego z głową po alkoholu? Westchnęłam przeciągle i mruknęłam coś na kształt "ta". Hiszpan więc ochoczo przytulił się do moich pleców i muszę przyznać, że pomimo iż trochę zalatywało od niego klubem, to było to całkiem przyjemne przytulanie się.

piątek, 26 kwietnia 2013

2. - Kiedy Leo Messi siedzi na ławce rezerwowej...

To nie tak, że ja nie mam innych przyjaciół, niż piłkarze, ale jakoś tak wyszło, że kiedy moja najlepsza przyjaciółka wyjechała ratować świat w Boliwii, to zostałam bez przyjaciela nie będącego piłkarzem. Co prawda, wiele dziewczyn, które widziały mnie z chłopakami, albo usłyszały, że znam się z całym składem Barcy jak łyse konie, bardzo chciały się ze mną zakolegować, ale ja się nie dałam nabrać i wykorzystać siebie, albo chłopaków. Natomiast dziewczyny, które z piłką nożną miały tyle wspólnego, ile ja z Realem Madryt, były tylko materiałem na koleżanki z uczelni. Ale to zawsze coś, nie? Poszłyśmy więc w pięć na piwo, a potem dołączyli do nas Javier i Marc. Siedzieliśmy, śmieliśmy się i dyskutowaliśmy, kiedy nagle odezwał się mój wypasiony biały iPhone, większy od mojej dłoni, który wcisnął mi pewnego dnia Valdes, bo on go dostał ale go znielubił i pragnął się ze mną zamienić na coś normalnego. Po dwóch dniach jego lamentów uległam. Kiedy na wyświetlaczu zobaczyłam kompromitujące zdjęcie Pique, które gdyby ujrzało światło dzienne, przyczyniłoby się do mojej tragicznej śmierci, wiedziałam, że coś jest nie tak.
- Bilety, bilety! Kto chce pięć biletów na mecz?! - zawył mi do ucha tak głośno, że aż siedzący obok Marc spojrzał na mnie z iskierkami w oczach. Był kibicem Espanyolu, ale meczem LM by nie pogardził, co mówił jego wzrok. Westchnęłam, zakryłam słuchawkę dłonią i zapytałam, kto ma ochotę spędzić środowy wieczór na Camp Nou w niezłej miejscówce. Panowie zgłosili się szybciej, niż skończyłam pytanie, a i Adrianna stwierdziła, że może zabrać młodszego brata.
- Dawaj te pięć. - mruknęłam.
- Ale są dwa warunki. - skąd wiedziałam, że coś jest na rzeczy? No skąd?
- Po pierwsze przyjdziesz na trening, po drugie i tak siedzisz na ławce. - widziałam jak się szczerzy do telefonu, no widziałam! Mi to nie przeszkadzało. Kochałam Barcę, na każdy mecz czekałam jak na szpilkach, ale za to nie chciałam zostać w towarzystwie "tą od biletów na mecz". Zgodziłam się i rozłączyłam.
- Widzimy się przed drugim wejściem na stadion. Ja muszę iść na trening tych idiotów. - oznajmiłam towarzystwu i pożegnałam się.


Jestem poddenerwowana, stoję przy linii bocznej murawy i mam wrażenie, że popełniłabym świętokractwo, gdybym ją w tym momencie przekroczyła. A przecież robiłam to tyle razy. Grałam z nimi, trenowałam, robiłam filmy i zdjęcia, wbiegałam na nią po wygranej i wychodziłam ze słowami pocieszenia po przegranej. Stoję tu już od dobrych piętnastu minut, oni się rozgrzewają, żartują, próbują skupić. Po drugiej stronie rozgrzewa się PSG. David kilkakrotnie przykuwa mój wzrok, bo to w końcu David. Maxwell macha mi na powitanie, przecież kiedyś u nas grał. Odmachuje mu, czując po raz kolejny wzrok Pastore na sobie. Ignoruje to i czuję, że świat wokół mnie zamiera, kiedy uświadamiam sobie, co działo się wczoraj w Dortmundzie i, że dziś na Camp Nou też może się wiele dziać.
- Biała jak ściana jesteś, nie panikuj mała. - Villa staje obok mnie i uśmiecha się do mnie promiennie. Lubię Davida. Lubiłam go w Valencii, lubię go teraz. Zawsze był pogodny, ciepły, ale potrafił pokazać pazur. Odpowiadam mu uśmiechem. Pastore dalej się gapi.
- Carmen! - słyszę i odwracam się, żeby pomachać kolegom. Chwilę później idę do szatni, żeby zmienić białą koszulkę z napisem "Home is where Camp Nou is", na koszulkę któregoś z piłkarzy. Zazwyczaj czekała na mnie na środku szatni. W taki sposób mam koszulkę każdego gracza, z każdego sezonu od trzech lat.
- Weź się w garść, mecz zagraj, potem będziesz myślał jak jej to powiedzieć. - usłyszałam, zanim nacisnęłam na klamkę. Odczekałam chwilę ciszy i weszłam jak gdyby nigdy nic do pomieszczenia. Starałam się uśmiechać, kiedy zobaczyłam, że Valdes kierował te słowa do Cesca. I starałam się uśmiechać, kiedy nigdzie nie było widać przygotowanej dla mnie koszulki.
- Miałem nadzieję, że weźmiesz moją. - rzucił Fabs, wyciągając do mnie rękę z kawałkiem materiału. Miałam jego koszulkę. Domową, wyjazdową. No bo te dwa ciołki z którymi mieszkam zasypywały mnie nawet swoimi treningowymi i reprezentacyjnymi.
- Jasne. - odparłam i udałam się do łazienki, żeby się przebrać. Związałam luźno włosy i po chwili byłam gotowa na mecz.


Usiadłam sobie elegancko na ławce, tuż obok Leo, który obgryzał z nerwów paznokcie, a na boisko chciał wyjść tak bardzo, że aż go nosiło jak w jakimś ataku epilepsji. Mówiłam, że jestem osobą dość spokojną, ale na pewno nie kiedy chodzi o sport. Wtedy krzyczę, wymachuję rękoma, nogami, łapie się za głowę, komentuje, śmieje się, płacze i co tam jeszcze chcecie. Dziś postanowiłam zachować trochę normalności i chociaż nie wylatywać z ławki i robić za trenera. Tito znał mnie od małego i chyba tylko dlatego pozwolił tej bandzie, która uważa, że przynoszę im szczęście, wepchnąć mnie na ławkę. Koniec końców, dobraliśmy się z Leo jak w korcu maku.
- Tam masz bramkę PSG! - wrzeszczał do biegnącego Fabregasa, pokazując palcem na bramkę Francuzów.
- Pique sam sobie kurna obiad robisz ślepoto ruska! - warknęłam, kiedy ten zagapił się w obronie. Jak już mówiłam Messi obgryzał paznokcie, ja na piłowanie swoich poświęciłam zbyt wiele czasu, żeby to robić, więc nerwowo bawiłam się włosami i nie byłabym zdziwiona gdybym trochę ich z tego kucyka wyrwała. W przerwie zwyzywałam Czesława za jego grę, na co on mi rezolutnie odpowiedział, że jeszcze zobaczę. Nie powiem zamknęło mnie to trochę, ale niestety nic nie zobaczyłam, bo Fabregas zszedł bez gola, a w jego miejsce wpadł Leoś, który zaczął rozgrzewkę jeszcze zanim Tito się do niego zwrócił. Przemilczałam sytuację, bo widziałam, że Hiszpan był zły na siebie z powodu niewykorzystanej szansy. W momencie gola, który dawał nam awans, padłam w ramiona Fabsa niemalże z płaczem i czułam jak całe napięcie puszcza. Byłam przekonana, że drugiego cudu w tym tygodniu nie zobaczymy i znowu miałam rację. Po meczu Pedro i Villa dostali ode mnie po soczystym buziaku w policzki, Gerard ponosił mnie po stadionie informując, że jestem szczęśliwym talizmanem, a Cesc poszedł załatwić mi koszulkę Davida, za co byłam mu wdzięczna.


Tym razem na imprezę poszłam i trochę się pobawiłam, ale o pierwszej zmyłam się, by jutro jakoś wstać do szkoły. Gerard wrócił sam, nawet nie taki pijany, bo zawsze jak wraca całkiem trzeźwy to potyka się o szafkę w korytarzu i klnie na cały dom. Tym razem też tak zrobił i po chwili usłyszałam jak zamyka drzwi od swojego pokoju. Długo nasłuchiwałam powrotu drugiego reprezentanta Blaugrany, ale na marne. Rano wstałam wcześniej, z ponurą miną udałam się pod zimny prysznic, żeby trochę się pobudzić i zabrałam się do przygotowania śniadania, jak każdego dnia po meczu. O stosownej godzinie włączyłam płytę Guns n' Roses i nie minęła chwila jak w kuchni pojawił się nucący "Knockin' on a heavens door" Gerard.
- A Cesc gdzie? - zapytałam, siadając do stołu.
- Nie wiem, zniknął gdzieś z Valdesem. - wzruszył ramionami. Pokiwałam głową i zaczęłam nakładać sobie jajecznicę. Zjedliśmy w dziwnym dla nas milczeniu, a potem zabrałam się za zmywanie naczyń bo uparłam się, że zrobię to za Fabsa. Musiałam się po prostu czymś zająć. Pique rozłożył sobie gazetę i czytał ją, zajadając herbatniki. Wtedy pojawił się Fabregas. Usiadł i mruknął, że pragnie spać. Wręczyłam mu więc kawę.
- Zimna. - skrzywił się.
- Trzeba było przyjść wcześniej. - warknęłam. Pique wystawił oczy nad gazetę i zaczął nam się przyglądać, myśląc chyba, że dobrze się kamufluje. Drugi z Hiszpanów wstawił wodę na gaz i odwarknął, że przecież sam mógł sobie zrobić, nie prosił o nic. Zignorowałam go.
- Wrócę dziś późno. Dacie sobie radę, prawda? - zapytałam, nawet nie czekając na odpowiedź i wyszłam z kuchni. W korytarzu usłyszałam jeszcze Fabregasowe "a co ją dziś ugryzło?".

piątek, 19 kwietnia 2013

1. - Czemu Cesc nie chciał iść z Gerardem na "laski".

Ogólnie to jestem spokojną osobą, zrównoważoną i naprawdę cierpliwą, ale jakimś cudem tym debilom udaje się mnie wkurzyć w ciągu jednej sekundy. To już nie chodzi o to, że po meczu z Mallorcą, udali się na balety i to beze mnie, co ubodło w moją dumę "maskotki drużyny", ale o to, że drą ryja o czwartej nad ranem i nie mają chyba zamiaru przestać.
- Czy was do końca popieściło? - załamałam się, stojąc w progu swojej sypialni i starając się dokładniej zakryć tyłek, koszulką Xaviego, w której spałam. Te dwa ciołki stanęły, z trudem i chwiejąc się jak dwie krzywe wieże w Pizie, odwróciły się do mnie i Gerard z wielkim bananem na twarzy rzekł:
- My się po prostu zajebiście cieszymy z pierwszego hat tricka Czesława, Car. - na koniec tej wypowiedzi poklepał ów Czesława po policzku, żeby mu pomógł.
- A tak właściwie to czemu ty z nami nie byłaś, co? - oburzył się Fabregas, wymierzając we mnie palec wskazujący i mrużąc oczy, które i tak co chwila mu się zamykały. Nie wiedziałam czy mam się śmiać, robić im kompromitujące zdjęcia, by móc ich szantażować, czy może iść spać i uznać, że mi się to śniło. W momencie, w którym odrzekłam, że mnie nie zabrali, Gerard udał się do łazienki, całkiem ładnym zygzakiem, a Fabs w ostatniej chwili zmienił podpórkę z niego na ścianę i uniknął potężnej gleby.
- To niemożliwe! Geri, co ona wygaduje!? - zapiszczał Cesc, ale odpowiedzi na próżno było szukać, bo Pique właśnie ozdabiał nam kibel w łazience. Pokręciłam głową, kazałam Fabsowi iść spać i udałam się z powrotem do łóżka. Kiedy jednak Hiszpan ruszył za mną, uznałam, że coś tu jest nie tak.
- Fabregas, miałeś iść spać. - mruknęłam, zakrywając się cieplutką kołderką.
- No a co robię? - wybełkotał z rozbrajającym uśmiechem, pakując się w miejsce tuż obok mnie. Zdążył biedny tylko buty zdjąć, zanim wylądował twarzą na poduszce. Uniosłam brew do góry i na chwilę zaniemówiłam. Uznałam, że nie ma co się kłócić, bo on raczej już się stąd nie ruszy.
- Tylko łapy przy sobie. - zastrzegłam, odwracając się do niego plecami. Po chwili poczułam jego zimną rękę na swoim biodrze i zostałam ucałowana w szyję.
- Jak sobie życzysz Car. - bąknął. Chyba powinnam zabronić im pić.


Obudziłam się wcześniej, niż przewidywał to mój niedzielny zwyczaj, ale czego mogłam się spodziewać, skoro o siódmej Fabregas kompletnie zapomniał, że nie jest u siebie i rozłożył się niemal na całą szerokość łóżka, zostawiając mi tyle miejsca, że nawet ze swoim chudym tyłkiem nie byłam w stanie długo się na nim gnieździć. Wstałam więc, ze zdziwieniem stwierdziłam, że Pique wiele w łazience nie nabroił i ruszyłam do kuchni. Nastawiłam wodę na kawę, wyjęłam z górnej szafki, która robiła za apteczkę, opakowanie tabletek na ból głowy i zajęłam się robieniem śniadania. Kiedy byłam mniej więcej w połowie robienia tostów, do mieszkania wparował Dani z tym dziwnym czymś na głowie i pożerając w mgnieniu oka tosta, przywitał się.
- O której wróciły nasze gwiazdy? - zapytał, robiąc sobie kawę. Poprawiam się, ja mam anielską cierpliwość, skoro wytrzymuję w domu, w którym każdy piłkarz z Barcelony czuję się jak u siebie. Kiedyś nawet Villa wiedział lepiej gdzie mam herbatę, niż ja sama.
- O czwartej dały koncert, a potem rozeszły się do pokoi. Niekoniecznie swoich, w przypadku Cesca. - mruknęłam, wyjmując kolejną porcję z tostera. Alves usiadł na krześle przy stole i zagwizdał cicho. W odpowiedzi Pique z miną mordercy zdzielił go po głowie z cichym "zamknij się, łeb mi pęka". Nawet nie zauważyłam jak się pojawił. Wcisnęłam mu w ręce kawę i położyłam śniadanie na stole.
 - Car, jaka ty jesteś kochana. - uśmiechnął się i za pomocą swoich wielkich łap posadził mnie sobie na kolanach, aby dać mi buziaka w policzek. Ujmujące. Szkoda, że wczoraj jak nie dali mi spać, nikt mi tego nie powiedział. Po piętnastu minutach posiłku, z mojego pokoju słuchać było jęk. Najpierw niezidentyfikowany, potem mówiący, że jego nadawca błaga o środki przeciwbólowe. Po następnych piętnastu minutach w pomieszczeniu pojawił się Fabregas, wyglądający jak po wojnie. Dani z Gerardem parsknęli śmiechem, bo nawet Pique nie wyglądał tak źle, jak zginający się w pół Fabs.
- Boże, strzeliłem wczoraj trzy bramki i mnie za to każesz? - wyjęczał, siadając z impetem przy stole. Po chwili położył czoło na zimnym blacie.
- Ja nic nie mówię, ale za dwie godziny to ty trening masz. - wzruszył ramionami Dani, wstawiając swój talerz do zlewu. Do wyższego piłkarza ta informacja dotarła, bo zaraz zebrał się do łazienki, ale do drugiego zdecydowanie nie doszła. I znowu muszę ratować mu dupsko, tak jak to było kiedy uciekał od Danielli i pozwoliłam mu się u mnie przechować. W sumie czynsz płacony na trzy nie jest takim złym wynagrodzeniem.
- Fabregas, trening masz zaraz. - potrząsnęłam jego ramieniem i położyłam przed nim tabletki, tuż koło szklanki z wodą.
- Nie rób turbulencji! - poprosił, kompletnie zbijając mnie z tropu. Ale głowę podniósł.


Ku szczęściu wszystkich trening okazał się być lajcikowy, jak to określił Gerard po przekroczeniu progu i wczorajsza gwiazda murawy jakoś dotarła do domu w jednym kawałku.
- Ja więcej nie piję. - zastrzegał, leżąc na kanapie z zimnym okładem na czole, który przygotowałam i głową na moich kolanach.
- Jak to?! Toż zaraz trzeba opijać, że się Pedro dziecko urodziło! - obruszył się Geri, odrywając się od jakiegoś tandetnego filmu, który kazał nam oglądać. Widzicie, życie z dwoma piłkarzami w domu, może nie być do końca takie łatwe, jak się to z początku wydaje.
- Pique, alkoholiku, daj mu spokój na kilka dni. - wstawiłam się za Fabregasem. Nie to, że mnie interesuje ile on ma promili we krwi, ale jakoś żal mi go było. No wiecie, jakby nie patrzeć to się z tymi dwoma głąbami przyjaźnię, a i Barcę kocham całym sercem, to nie chcę żeby coś na boisku im przeszkadzało w skupieniu. Pękająca głowa na przykład.


Do wieczora Cesc był w stanie normalnie funkcjonować, ale na pytanie Pique czy idzie z nim na laski, pokręcił głową tak, że myślałam, że mu się zaraz urwie. To trochę nienormalne bo pierwszy raz od dawna zostałam z nim w domu, wieczorem sama. To nie moja wina, że zawsze gdzieś wychodził, był Gerard czy inna katalońska menda, która na dłuższą chwilę zapomniała, że ma swój dom gdzieś w innym miejscu Barcelony. Zrobiłam nam kolację, którą zjedliśmy omawiając sytuację na mecz z PSG, ustalając grafik obowiązków domowych na najbliższy tydzień i rozmawiając o moich studiach, które praktycznie zaraz miały dobiec końca. Potem zostawiłam go z myciem naczyń, a sama poszłam do salonu, usadowiłam się z kocem na fotelu i poczęłam czytać książkę. Po jakimś czasie wkurzającego mnie łażenia piłkarza po mieszkaniu, wszedł do salonu, rozejrzał się i pomimo co najmniej pięciu wolnych miejsc, wpakował się obok mnie, sprawiając, że fotel niebezpiecznie skrzypnął. Czy on ma jakąś manię? Jak nie wpakuje mi się do łóżka, to na fotel. I pytanie stulecia, jak on się tu w ogóle wcisnął? No pomijając, że miażdży mi właśnie miednicę i zabiera tlen.
- Cesc, ja nic nie chce mówić, ale jak rano nie dawałeś mi spać, tak teraz nie dajesz mi oddychać. - powiedziałam na bezdechu. Hiszpan spojrzał na mnie z przymrużonymi oczami, chyba analizując pierwszą część zdania bardziej, niż drugą.
- Boże! Przecież my ze sobą spaliśmy! - wykrzyczał, robiąc facepalm. Ubrał to w słowa zdecydowanie nie najlepsze, bo po chwili usłyszeliśmy jak gerardowa komórka ląduje na ciemnych panelach naszego przedpokoju. I, o zgrozo, zamiast się tym przejąć Pique wyrzucił z siebie pełne rozczarowania:
- To dlatego nie chciałeś iść ze mną na laski!

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Bohaterowie


Carmen Rodriguez

Śniadanie. Koszulka. Talizman.
 

Francesc Fabregas

Kac. Boisko. Nieśmiałość.





ORAZ:


Gerard Pique

Śmiech. Broda. Bezpieczeństwo.